Czy nagroda dla Awakening/Przebudzenie w kategorii „Portret” pozostaje trochę w cieniu historycznej nominacji do „Zdjęcia Roku”?

Bez przesady z tą historyczną nominacją (śmiech). Pamiętajmy, że system nominacji to jest relatywnie nowe rozwiązanie. Polacy wielokrotnie byli nagradzani w WPP, więc przypuszczam, że bywali już w ścisłym gronie faworytów, ale my o tym nie wiedzieliśmy. Dla mnie sam fakt, że znalazłem się w finale tego konkursu to jest coś powyżej jakichkolwiek moich oczekiwań. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że dostanę na koniec katalog dla uczestnika i tyle. Wiadomość o tym, że jestem nominowany to był absolutny szok i już w zasadzie nie potrzebowałem nic więcej.

Czy zgłaszał Pan już kiedyś propozycje do konkursu WPP? 

Nie. To była w ogóle pierwsza próba z konkursem fotograficznym! 

 Naprawdę?! To niezwykłe! 

Może kiedyś brałem udział w jakimś konkursie osiedlowym, ale nawet szkoda o tym wspominać… Tak naprawdę, to nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby startować w World Press Photo. 

A teraz? 

Nie, w tym roku nie złożyłem żadnego zdjęcia na konkurs. Może spróbuję wziąć udział na przykład w Grand Press Photo, bo czuję, że mam zdjęcie, które może mieć jakieś szanse, ale jeszcze się waham. Nie chodzi o to, że takiego udziału w konkursach unikam, po prostu nie myślałem o tym. Być może teraz, przyglądając się zrobionym przez siebie zdjęciom, będę częściej zastanawiał się nad tym czy jest to materiał na konkurs, ale ogólnie - nie jest to dla mnie kluczowy powód do robienia zdjęć. 

Czy wyczuwa się, że jakieś zdjęcie jest konkursowe? 

Akurat z tego zdjęcia (Awakening/Przebudzenie) byłem zadowolony od początku. Miało ono trafić do Dużego Formatu jako zdjęcie ilustrujące artykuł Doroty – mojej żony. Cieszyłem się, kiedy pojawiło się na okładce. Czułem, że jest to szczyt jakichś marzeń, ale potem, jak ono się na tej okładce pojawiło, ludzie zaczęli do mnie pisać, żebym je zgłosił na konkurs. Wtedy pomyślałem, że to może się udać, że warto spróbować, bo rzeczywiście i temat jest taki mocny i zdjęcie wyszło dobre. Gdyby jednak ktoś powiedział coś dobrego o zdjęciu, z którego ja sam nie jestem zadowolony, to nie zgłosiłbym go. Tu było inaczej.

Porozmawiajmy chwilę o zbliżającym się dniu ogłoszenia wyników konkursu za kolejny rok – 2020. Jeszcze niedawno wydawało się oczywiste, że zdjęcia związane z tematyką pandemii będą dominowały wśród zgłoszeń. Tak się jednak nie stało... 

Tak, to mnie też bardzo zaskoczyło! Nie widziałem jeszcze wszystkich zdjęć, ale wydaje mi się, że COVID-19 pojawia się tam bardzo symbolicznie. 

Kolejnym zaskoczeniem jest to, że na liście nominowanych do tegorocznej edycji pojawiły się aż trzy polskie nazwiska, w tym dwóch kobiet! Chciałam jednak zapytać czy jest złudzeniem to, że reprezentacja kobiet na tym konkursie jest niewielka? 

Po pierwsze bardzo się cieszę z tych nominacji, a szczególnie z nominacji dla Karoliny Jonderko, którą znam osobiście i uwielbiam jej zdjęcia! Materiał, który przedstawiła do konkursu w kategorii „Projekt długoterminowy” i nad którym pracowała sześć lat jest świetny na wielu poziomach i bardzo ważny. Tym bardziej się cieszę, że został doceniony przez jury konkursu. Trzymam mocno kciuki za jej pierwsze miejsce. Natomiast co do drugiej części pytania… Z kobietami w fotografii jest tak, że, niestety, podobnie jak w wielu innych dziedzinach, nie tylko sztuki – po prostu jest ich mniej i jest to bardzo skomplikowany i wielopoziomowy problem. Wiem, że są czynione pewne działania, które mają to zmienić i ja bardzo im kibicuję, ale też przyznam szczerze, że oglądając wystawy bardzo często w ogóle nie patrzę na to, kto jest autorem czy autorką zdjęć. 

A czy relacja zdjęć i fotografii jest ważna? Czy tekst przy fotografii – zwłaszcza nagrodzonej, trochę nie ginie? Nie traci na znaczeniu? 

Uważam, że zdjęcie Awakening, chociaż jest dobre, nie opowiada w pełni tej historii. Ktoś, kto patrzy na zdjęcie bez opisu nie zrozumie o czym ono jest. Będą na niego działały emocje, powiedzmy, bardziej ogólne. W tym konkretnym przypadku możemy zobaczyć lęk w oczach portretowanej, wsparcie bliskich, ale nie wiemy o czym to jest, więc tekst jest konieczny! Ono bez tekstu… traci. Istnieją oczywiście zdjęcia, które nie potrzebują tekstu, np. Czas apokalipsy Chrisa Niedenthala. To jest zdjęcie, które ktoś żyjący w Polsce, nawet niekoniecznie w tamtych czasach, zrozumie bez komentarza. Ono ma tę historię w sobie. A to moje zdjęcie takiej historii nie ma. Nie można jednak powiedzieć, że jest to jego wada czy brak. Jest to po prostu inna kategoria fotografii. 

Pana zajęcia to nie tylko fotografia, ale i animacja kulturalna, projekty społeczne, pisanie… 

Już w zasadzie nie piszę i dobrze, że nie muszę, bo bardzo opornie mi to szło. Bardzo cieszę się, że mogę współpracować z Dorotą i innymi piszącymi osobami, bo zdejmują ze mnie ten obowiązek, z którego spełnieniem powinno było być coraz łatwiej, a miałem wrażenie, że jest trudniej. Żałowałbym natomiast gdybym musiał rezygnować z robienia zdjęć, które towarzyszą tekstom, taka rola mi odpowiada, bardzo to cenię. Tego typu współpraca wymaga również wcześniejszego zaprojektowania zdjęcia towarzyszącego. Tak było również w przypadku zdjęcia PRZEBUDZENIE. Ten kadr właściwie wspólnie z Dorotą wymyśliliśmy. Gdy już wiedziałem, kiedy dokładnie będę robić to zdjęcie, bardzo dużo rozmawialiśmy o tym jak je sobie wyobrażamy. Wiedzieliśmy, że nie będzie drugiej szansy, powtórek, głównie dlatego, aby nie niepokoić nadmiernie Ewy – bohaterki zdjęcia, a poza tym musieliśmy dostosować się do terminu wydania gazety. Musieliśmy to wszystko dobrze przemyśleć, zaplanować sobie kadry, rozrysowaliśmy je prawie jak na story boardzie. Nigdy wcześniej tak nie przygotowywaliśmy się do zdjęć do artykułów, ale może tym razem była to pierwsza tak obszerna i ważna publikacja Doroty w tak dużym tytule. (w Dużym Formacie, magazynie Gazety Wyborczej). Bardzo to oboje przeżywaliśmy i to nie tylko ze względu na wagę tematu. 

Gdyby musiał Pan zdefiniować siebie jednym słowem to jakie określenie byłoby obecnie najbliższe? 

Od jakiegoś czasu mówię o sobie, że jestem fotografem. Właściwie jakoś „samo się to zrobiło”… (śmiech) – podobnie jak wiele innych wydarzeń czy decyzji w moim życiu. Przestałem otrzymywać zlecenia w dziedzinie animacji kulturalnej, a zaczęło się pojawiać więcej tych czysto fotograficznych i po prostu za tym „popłynąłem”. Nie było w tym ani jakiejś kalkulacji czy precyzyjnego planu. Nie unikam innych aktywności, ale pandemia również miała na wszystko wpływ. Rzeczywiście, zdecydowanie częściej mówię teraz o sobie, że jestem fotografem.  

Rozmawiała Agnieszka Plech